Zmiana managementu w przypadku Łukasza Sajewskiego jest faktem, chyba już powszechnie znanym. Mogę to potwierdzić, to nie jest tajemnicą. Ja swoją pracę wykonuję od dawna i to na bardzo dobrym poziomie. Mam wielu (red. ośmiu) zawodników w UFC i chyba dość oczywistym jest, czego zawodnicy mogą oczekiwać w efekcie współpracy ze mną. Jestem człowiekiem bezpośrednim, mówię wprost i bez ogródek. Wobec Łukasza miałem plany, był blisko UFC i jest wysoce możliwym, że gdyby ze mną został, już by tam był. Niestety Łukasz miał inne plany, a w moje na pewnym etapie chyba przestał wierzyć. Zapragnął zmiany i jej dokonał. Zawsze powtarzam, że moment, w którym ktoś nie chce ze mną pracować lub nie docenia tego, co robię ku rozwojowi jego kariery, to faktycznie jest moment na rozstanie.
Bazując na swoim doświadczeniu i wcześniejszych sukcesach, Tim Leidecker stwierdził, że droga Sajewskiego do UFC na pewno ulegnie wydłużeniu w czasie, powątpiewając nawet w końcowy sukces:
Dotychczasowe doświadczenia pokazały, że każdy zawodnik, który ode mnie odchodził (a było ich tylko kilku na przestrzeni mojej kariery) znacząco tracił, bądź kończył karierę. W przypadku Łukasza jestem nieco rozczarowany, bo wystarczyło już tylko poczekać na dobry moment i znalazłby się w UFC. Jak teraz patrzę na tę sytuację, to myślę, że może lepiej się stało, że odszedł teraz zamiast np. tuż po dostaniu się do UFC. A co do tego faktu, to może się okazać, że już nigdy mu się to nie uda. Ponad wszystko, najtrudniejszą rzeczą w tej sprawie jest i pozostanie aspekt osobisty. Jestem człowiekiem, który angażuje się w to co robi, oddaje temu serce i każdego przyjmuje jak przyjaciela, jak do rodziny. To jest po prostu, w aspekcie człowieczeństwa przykre, jeśli ktoś zaproszony do kręgu najbliższych, takiej jakby „adoptowanej” rodziny, opuszcza go w sumie bez powodu.
Według mnie źle zrobił że odszedł od Tima.Ten menager ma renomę,lecz to jego życie i jego decyzja.