Sposób w jaki Rafał Kijańczuk (7-0) pewnie i brutalnie poradził sobie z faworyzowanym Gigą Kukhalashvilim (11-5) na ostatnim M-1 Challenge 100, pozwala sądzić iż Polak jest na dobrej drodze by zmierzyć się z mistrzem dywizji półciężkiej tym bardziej, że było to jego trzecie pewne zwycięstwo w rosyjskiej organizacji. W krótkiej relacji z ostatniego pojedynku, „Kijana” opowiedział nam co nieco ze swojej perspektywy:
Mój przeciwnik faktycznie był mocnym rywalem. Na tyle mocny, że gdy dostaliśmy propozycję to moi trenerzy kiwali na to głową obawiając się, czy to nie jest zbyt szybko na kogoś takiego. Zadebiutowałem zawodowo dopiero 10 miesięcy temu i pomiędzy pierwszą a ostatnią walką, przeskok jest dość spory. Aczkolwiek ja to trochę budowałem, stopniując z walki na walkę coraz lepszymi rywalami. W końcu trzeba było zrobić pojedynek w którym nie byłbym faworytem. Wygrałem dwukrotnie w M-1 przed czasem i też wiadomo było, że nie będą mnie rozpieszczali rywalami. To poza tym była propozycja z cyklu nie do odrzucenia, bo nie dostałbym żadnej walki na gali w Kazachstanie, gdyż mój rywal miał tam pierwszeństwo. Zgodziłem się, bo chciałem zawalczyć, byłem w formie i chciałem wykorzystać przygotowania. Pojechałem więc, zrobiłem co trzeba było i wygrałem. Nawet Rosjanie byli zdziwieni, że tak to wyglądało i tak zdecydowanie zwyciężyłem, za co dostałem dodatkowy bonus. Doceniono sposób w jaki wygrałem z faworytem tego pojedynku, bo on już jest znany na wschodzie. Walczył w ACB, M-1 i innych organizacjach, także to było znane nazwisko.
Tuż po zwycięstwie, Kijańczuk wskoczył na liny i gestem pasa pokazał jaki jest jego kierunek, co potwierdził później w pierwszych słowach po pojedynku i co rozwinął w rozmowie z MMAnews:
Mam takie przeczucie, że ja tę walkę dostanę. To nie jest oficjalna informacja od organizatorów, aczkolwiek matchmaker jest przychylny temu pomysłowi i myślę, że to wystarczy. Wygrałem 3 walki z rzędu w M-1, ogólnie siedem i mam rekord 7-0 tak samo jak obecny mistrz Khadis Ibragimov. To będzie wyrównane starcie, trzy walki wygrane, więc chyba zasługuję na pojedynek o tytuł. W innych federacjach niejednokrotnie zawodnicy przyjeżdżają z za granicy i z miejsca dostają walkę o pas. Tutaj trzeba na nią zasłużyć i wygrywać, a nie że wpada obcokrajowiec i robi walkę o pas. Ktoś znikąd, kto nie wygrał z żadnym zawodnikiem u nich, gdzie później dochodzi do sytuacji w których nie ma żadnej drabinki. Tutaj ona jest i ja się cieszę, że w M-1 ma to logiczny, sportowy sens.
Kto tam jest mistrzem?