Tuż po swoim zwycięskim boju na UFC on ESPN+ 27, zadowolony Marcin Tybura (18-6) spotkał się z dziennikarzami, aby odpowiedzieć na kilka pytań na podsumowanie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że starcie z Sergeyem Spivakiem (10-2) będzie bardzo ważnym pojedynkiem dla Polaka, bo przed triumfem nad Mołdawianinem na jego koncie widniała tylko jedna wygrana w pięciu bojach. Niektórzy twierdzili więc, że w stawce wspomnianej konfrontacji był kontrakt Marcina, co mogło powodować u niego niemałą presję i rzeczywiście:
Była pewna presja. Nie odczuwałem jej tak jak wcześniej, ale podczas walki zdawałem sobie sprawę, że jest ona dla mnie bardzo ważna. Bardzo chciałem wygrać. Może zostałem przez niego trochę zatrzymany. Miałem nadzieję pokazać znacznie więcej, byłem dobrze przygotowany, ale zwycięstwo to zwycięstwo. Czuję się dobrze.
Parter i zapasy to płaszczyzny, w których nasz zawodnik czuje się jak ryba w wodzi i można się było spodziewać, że to właśnie te aspekty będą przez niego najbardziej eksploatowane. Dlatego właśnie pytanie czy te umiejętności był dla niego kluczem do zwycięstwa:
Spivak jest gościem od sambo, więc również potrafi działać w grapplingu. Jest ode mnie wyższy, ale umiejętności w parterze były po mojej stronie. Spodziewałem się tego przed walką, dlatego dużo wcześniej trenowałem swój grappling. Wiele moich zwycięstw odniosłem przez poddanie więc jestem pewny moich parterowych umiejętności.
Dziennikarze cały czas nie odpuszczali jednak aspektu przygotowania psychicznego i słusznie, bo Polak podkreślał, że był pewny swego, między innymi właśnie dzięki odpowiedniemu nastawieniu:
Nie wątpiłem w siebie. Jeżeli chodzi o sam pojedynek starałem się być pewny siebie. Niedawno dołączyłem do nowego zespołu, pracuje z nowym trenerem Johnem Woodem, więc miałem podstawy do dostosowania się i współpracy, aby wyjść na swoje. Przed samą walką czułem się bardzo fajnie.
Przeniosłem się do Las Vegas, gdzie teraz mieszkam. Inna perspektywa, może nie zmieniło mnie to całkowicie, ale zacząłem spostrzegać pewne rzeczy inaczej. Dodałem parę nowych technik i zadziałało.
Już niedługo będziemy mogli oglądać Joannę Jędrzejczyk w arcyważnej walce o pas kategorii słomkowej z Zhang Weili. Bliżej niż dalej mamy także do boju Jona Jonesa z Jankiem Błachowiczem. Zwycięstwo Tybury również jest pewnym krokiem do przodu dla Polskiej kolonii walczącej o najwyższe cele w federacji UFC. W ostatnich latach nasi zawodnicy poczynili spory progres, zachodząc coraz to dalej na rankingowych drabinkach amerykańskiego giganta. Jakie zdanie ma na ten temat Marcin?
Parę lat do tyłu dopiero zaczynaliśmy (red. polscy zawodnicy) dostawać się do UFC. Trochę to trwało, jednak teraz myślę, że polski zespół pokazuje się bardzo dobrze. Sądzę, że możemy się spodziewać jeszcze wielu dobrych debiutów.
Skoro udało się zażegnać pewien kryzys, to czas zadać sobie najważniejsze pytanie na tym etapie, czyli co dalej?
Cokolwiek co zaprowadzi mnie wyżej. Może Rogerio de Lima, może on będzie chciał się ze mną zmierzyć. W Perth, w Australii szykuje się świetny event. Już tam byłem, więc może jeszcze tam powrócę.
Marcos Rogério de Lima (17-6-1) zwyciężył, w zeszłym tygodniu, Bena Sosoli (7-3, 2 NC) i wydaje się być w zasięgu Marcina. Brazylijczyk od pewnego czasu zwycięstwa przeplata porażkami przez co nie wydaje się być zbyt daleko w hierarchii ciężkich, co nie zmienia faktu, że Tybura musi się odbudować by walczyć z czołówką kategorii. Czy myślicie, że takie starcie mogłoby być ciekawym i dobrym krokiem naprzód dla naszego zawodnika?
Jak głupio nie przegra następnej walki z kim by nie mial to pójdzie do przodu..